Drzewa Dawno Zmarły
Czarny las, martwy mrok, dzień bez odrobiny światła.
Gęsta mgła kłębi się, bielą dławiąc wszelki dźwięk.
Pod warstwami ciszy faluje pomruk - ponury, złowieszczy, pachnący zimą. Od runa ciągnie podziemnym chłodem – umarłe rośliny...
Krzyknąłeś w głąb ciemności, aż zawrzała czerń,
a w odpowiedzi milczy las wciąż natarczywiej.
Pustka poraża zmysły, noc zasnuwa oczy,
jak ślepiec - ręce naprzód w nicość wyciągnięte.
W rozpaczy szuka drogi dłoń w mgle zanurzona,
o okruch światła jęczy wygłodniałe serce.
Chłód, pod palcami kora, błysk - myśl niedomyślana,
lecz w głębi nie wyczuwasz rytmu pulsu soków.
Wszystko co kiedyś żyło w węgiel obrócone
i nic nie odpowiada na struchlały dotyk.
Omdlałe palce suną w dół po martwej korze.
Ciszą jest mgła, drzewa dawno zmarły.
Nie ma w tym śnie innej żywej istoty.
Kły skamieniałych pni wystają z mgły,
zimne jak groby.
Ciągnie twe myśli, twe stopy przez sny,
szlak, którym szedłeś już tysiące razy,
ścieżka wyryta, spisana we krwi,
w pamięci ciała.
Przesz naprzód wciąż, choć nogi ciążą ci jak ołów,
aż wyrosną przed tobą białe kamienne mury.
Po krętych schodach wieży, płosząc uśpione ptaki.
U szczytu wiatr od gór, jodłowy wiatr od gór.
Zostaniesz tu, dopóty przyjdzie czas by umrzeć znów,
w nicości znów utonąć, rozpłynąć się w bieli,
i znowu iść, gdzie ścieżka dąży nieskończona,
na wieżę, by spoglądać na daleki świat ,
gdzie życie tli się w obcych niebieskawych dalach,
gdzie jest to życie, którego nigdy nie zaznasz,
gdzie jest to życie, kóre nie było dla ciebie,
świat co nigdy nie będzie do ciebie należeć.
Ciągnie twe myśli, twe stopy przez sny,
szlak, którym szedłeś już tysiące razy,
ścieżka wyryta, spisana we krwi,
w pamięci ciała.
Unosisz głowę wysoko na wiatr,
przełykasz piołun swej dumy i trwasz,
aż martwy krąg wznowi daremny bieg,
wszystko powtórzy.
Nawet, gdybyś mógł cofnąć czas, przyszedłbyś tu znowu.
Na ofiarę dla tych, którym jest niepotrzebna,
ofiarę dla wieczności, która ma ją za nic,
i dla umarłych bogów obróconych w proch,
i dla głuchych popiołów,
w których nie ma zbawienia.
Dziś jeszcze to ja słucham,
żegnam dalekie ciepło,
drżące jak wątły płomyk
wokół śmiertelnych ciał.
I widzę zimny ogrom
pustego nieba, które
kładzie się na nas obojętne,
czyniąc to wszystko tak...
Árvores já se foram
Floresta negra, escuridão morta, dia sem um pouco de luz.
Névoa espessa gira, sufocando qualquer som com branco.
Há um murmúrio sob as camadas do silêncio - sombrio, ameaçador, perfumado no inverno. Do mato, ele puxa o frio subterrâneo - plantas mortas ...
Você gritou na escuridão até a escuridão aparecer
e a resposta é silenciosa, a floresta é ainda mais insistente.
O vazio atinge os sentidos, a noite cobre os olhos,
como um cego - mãos estendidas no nada.
Em desespero, uma mão no nevoeiro procura uma maneira,
um coração faminto geme por uma mordida de luz.
Relaxar, latir sob os dedos, piscar - um pensamento inconcebível,
mas no fundo você não sente o ritmo do suco.
Tudo o que vivia em carvão virou
e nada responde ao toque aterrorizado.
Dedos fracos deslizam pela casca morta.
O silêncio é neblina, as árvores estão mortas há muito tempo.
Não há outro ser vivo neste sonho.
Presas de troncos petrificados ficam fora do nevoeiro,
frio como sepulturas.
Ele puxa seus pensamentos, seus pés através de sonhos,
a trilha que você seguiu milhares de vezes,
caminho esculpido em sangue,
na memória do corpo.
Continue em frente, embora suas pernas sejam pesadas como chumbo,
até você crescer paredes de pedra branca.
Suba as escadas tortuosas da torre, assustando pássaros adormecidos.
No pico, o vento das montanhas, o vento das montanhas.
Você ficará aqui até a hora de morrer novamente
afundar no nada novamente, derreter em branco,
e vá novamente onde o caminho continua sem fim
na torre para olhar o mundo distante,
onde a vida arde em distâncias alienígenas azuladas,
onde esta vida você nunca saberá
onde está essa vida que não era pra você
um mundo que nunca lhe pertencerá.
Ele puxa seus pensamentos, seus pés através de sonhos,
a trilha que você seguiu milhares de vezes,
caminho esculpido em sangue,
na memória do corpo.
Você levanta a cabeça ao vento,
você engole o absinto do seu orgulho e por último
até o círculo morto recomeçar em vão
vai repetir tudo.
Mesmo se você pudesse voltar no tempo, viria aqui novamente.
Para um sacrifício para aqueles que não precisam,
um sacrifício para a eternidade que é por nada
e para os deuses mortos viraram pó,
e para cinzas surdas,
na qual não há salvação.
Hoje ainda estou ouvindo
adeus calor distante,
tremendo como uma chama fraca
em torno de corpos mortais.
E eu vejo uma vastidão fria
céu vazio que
ele é indiferente para nós,
fazendo tudo isso ...